240 dni w roku w rozjazdach. Nieustanne podróże. Zwiedzanie portów żeglarskich i lotniczych w wyczynowym tempie. Treningi na rozmaitych akwenach. Walka w zawodach na wszystkich kontynentach oraz ciągłe przepakowywanie bagażu. Tak w wielkim skrócie wygląda sezon żeglarza. Ale oprócz zmęczenia, podróżom towarzyszy coś jeszcze, czego nie zdobędziemy w żaden inny sposób. Przeczytajcie opowieść Pawła Tarnowskiego o jego podróżach podczas wyczerpującego sezonu.
Od paru dobrych lat należę do Kadry Narodowej Żeglarstwa. Wcześniej jako junior, a obecnie już czwarty rok w reprezentacji seniorów. Reprezentuję Polskę na zawodach rangi mistrzowskiej, ścigam się w zawodach Pucharu Świata i Pucharu Europy. Jestem również objęty programem przygotowań olimpijskich – czteroletnim trybem pracy między kolejnymi Igrzyskami Olimpijskimi.
Trenuję głównie za granicą, choć w lecie najprzyjemniej pływa mi się właśnie w Polsce. Windsurfing to dość ?egzotyczna? dyscyplina sportu, zdobywająca coraz więcej sympatyków. W naszym kraju sezon trwa nieco ponad 4 miesiące, a wyczynowe trenowanie wiąże się z nieustannymi treningami. Aby budować formę muszę więc dużo podróżować. Z mojej perspektywy wyjazdy to masa sprzętu windsurfingowego i cały sztab szkoleniowy. Z racji, że jeździmy w celach treningowych, to często brakuje nam czasu na zwiedzanie. W moim przypadku większość miejsc, które odwiedziłem podziwiałem podczas treningu. Słynne brazylijskie plaże, takie jak Copacabana czy Ipanema obserwowałem z perspektywy oceanu. Zatłoczone włoskie miasteczka lub wielkie francuskie winnice mijałem rowerem albo przy okazji treningu biegowego. Do Egiptu, Turcji czy na Wyspy Kanaryjskie nie lecę by leżeć brzuchem do góry i objadać się hotelowymi przysmakami, a po to by wykonać konkretny plan treningowy. Wielkie miasta takie jak Londyn, Dubaj, Paryż czy Shanghai oglądam przeważnie z okienka samolotu, a gdy już się tam znajdę, to tylko po to, by na lotnisku w parę minut odnaleźć kolejną bramkę i wylecieć w dalszą podróż.
Mimo intensywnego trybu życia, wciąż jest czas na odkrywanie wielu ciekawych miejsc, spotykanie ciekawych ludzi i poznawanie lokalnej kultury. Doświadczenia z każdego wyjazdu kształtują światopogląd i uczą obiektywnego podejścia do wielu spraw. Uczą pokory, nie tylko szacunku do sił natury, ale też do wszystkich rzeczy, na które po prostu nie mamy wpływu. Podróżując po świecie znajduję odpowiedzi na wiele pytań, które mnie nurtują. Tylko w przeciągu ostatniego roku miałem okazję bardzo dobrze się o tym przekonać. Zaraz po Mistrzostwach Świata 2015 w Omanie i grudniowych treningach w Brazylii, w styczniu zacząłem sezon startowy od Puchar Świata w Miami. W lutym walczyłem podczas Mistrzostw Świata w Izraelu, potem była Francja, Majorka, Rio de Janeiro i Finlandia. W międzyczasie oczywiście treningi na miejscu w Polsce. Sama zmiana miejsca z Omanu na Brazylię uświadomiła mnie jak bardzo świat jest różnorodny.
Oman to kraj szariatu, monarchii absolutnej i rygorystycznych muzułmańskich zasad kulturowych. Krajobraz tworzą głównie monotonne, niekończące się pustynie. Deszcz pada (a raczej kropi) zaledwie 20 dni w roku, a w październiku temperatury regularnie przekraczają tam 40 stopni Celsjusza. Mimo to, kobiety obowiązkowo chodzą ubrane w czadory i burki – czarnego koloru okrycia którymi szczelnie zasłaniają swoje ciało do tego stopnia, że często nie widać nawet ich oczu.
Mężczyźni w Omanie mają przeważnie po kilka żon. Spowodowane to jest tym, że kobiet w ich kraju jest znacznie więcej niż mężczyzn i, o ile sytuacja materialna im na to pozwala, posiadanie więcej niż jednej żony jest ich powinnością. Faktycznie, sytuacja finansowa wielu mężczyzn pozawala im na posiadanie więcej kobiet, a co za tym idzie posiadania więcej niż jednego domu, samochodu i na pewno dużo więcej dzieci z każdą z kobiet niż w europejskim popularnym systemie 2+1 lub 2+pies. Kobiety pod czarnymi okryciami noszą najdroższe markowe ubrania, ręcznie szyte obuwie i drogocenną biżuterię. Same wychowują dzieci, a mężowie starają się przynajmniej raz w tygodniu odwiedzić każdy ze swoich domów oraz spędzić noc i parę chwil w ciągu dnia z małżonką i dziećmi. Młodzi mężczyźni których nie stać jeszcze na posiadanie żony, często przebywają w hotelach dla międzynarodowych turystów. W kraju panuje prohibicja, ponieważ prawo religijne zabrania pić alkoholu, a jest on dostępny tylko w barach hotelowych. Pod dachem Allah nie widzi, więc panowie w białych szatach i kolorowych nakryciach głowy do późnych godzin nocnych upijają się i bawią w najlepsze. Muzułmanin nie weźmie za żonę kobiety, która była dotknięta przez innego mężczyznę. Wydaje się, że to bardzo szlachetna zasada, jednak w praktyce wygląda to nieco inaczej. Dla lokalnych mężczyzn w hotelu w którym mieszkałem, największą atrakcją oprócz alkoholu były występy muzyczne skąpo ubranych piosenkarek, gdzie nie liczyło się kto jak śpiewa, a jak wygląda.
Na odmiennym kulturowo biegunie znajdują się wyjazdy do Brazylii, a konkretniej do Rio de Janeiro. To drugie co do wielkości miasto kraju kawy, gdzie między wysokimi wieżowcami i licznymi fawelami rozpościera się dżungla. Małpy, węże boa i ogromne pająki są często spotykanym widokiem na obrzeżach miasta. Wilgotność jest tu znacznie większa niż w Omanie, a w porze deszczowej oberwania chmur kilka razy dziennie paraliżują miasto. W przeciwieństwie do plaż Maskatu, gdzie widać tylko wielbłądy, rybaków i nieliczne młode, opatulone w czarne szaty dziewczynki bawiące się patykami, w Brazylii panuje wszechobecny kult ciała. W ciągu dnia ludzie masowo wylegają na plażę. Nasmarowani samoopalaczami grają w piłkę, opalają się i ćwiczą mięśnie. Chyba jedyną zasadą obyczajową jest zakaz opalania topless, jednak brazylijskie bikini składa się z paru ledwie widocznych rzemyków.
Widok umięśnionego mężczyzny, przechadzającego się w slipach po mieście jest tam całkowicie normalny. W mieście co wieczór gra muzyka. Ludzie bawią się i tańczą na ulicach, plażach i w klubach przez cały tydzień, 365 dni w roku. Punktem kulminacyjnym jest oczywiście wielki karnawał. Z daleka Rio de Janeiro wygląda wspaniale, jednak po przejściu paru ulic w centrum miasta widać dużo kontrastów. Na jednej ulicy zaraz obok nowoczesnych drapaczy chmur, z których na przerwę obiadową wychodzą pracownicy dużych firm, śpią bezdomni. Na ulicach miasta poważni panowie w garniturach mieszają się z żebrakami i biegającymi na bosaka dziećmi. Szefowie firm po pracy ruszają helikopterami do swoich posiadłości, podczas gdy reszta rowerami lub pieszo udaje się do faweli – domów, które wyglądają jakby za chwilę miały się zawalić. Wojny gangów, wysokie przestępstwo i dystrybucja narkotyków jest tam na porządku dziennym, więc rejony faweli lepiej omijać z daleka.
Pobyt w tych dwóch miejscach uświadomił mi, jak świat jest kulturowo różny. W Maskacie nikt nie dotknie rzeczy, która do niego nie należy, a kobieta nie spojrzy w twoją stronę więcej niż raz, ponieważ według ichniejszej kultury, jest to pierwszy krok do cudzołóstwa. W Rio de Janeiro przed wyjściem na miasto lepiej zdjąć zegarek i biżuterię oraz unikać spacerowania samemu, a liczne kradzieże, porwania i gwałty stanowczo ostudzają zapał do zwiedzania tego miejsca. Wszystko to jednak utwierdza mnie w przekonaniu jak bardzo kocham swój dom i nigdy nie zamieniłbym go na żaden inny na świecie :)
Paweł Tarnowski ? mimo młodego wieku, jest utytułowanym reprezentantem Polski w żeglarskiej klasie RS:X. W skład jego osiągnięć wchodzi m.in. złoty medal mistrzostw Europy (2015 r.), złoty medal mistrzostw Europy juniorów (2014 r.) oraz srebrny medal mistrzostw świat juniorów (2014 r.). Był także bardzo bliski pojechania do Rio na olimpiadę, jednak rzutem na taśmę przegrał rywalizację z drugim reprezentantem Polski.