Podczas godzin spędzonych w korkach, gdy jedyne co widzisz, to sznur czerwonych reflektorów i ściany biurowców, budzi się tęsknota za światem utraconym. Zrodzonym z natury, surowym, bezkompromisowym. Pewnym w swej stabilności. Żeby go zdobyć, wystarczy skręcić na obwodnicę miasta, zamiast wracać na okredytowane blokowisko.
Droga jest pusta. Po kilku godzinach, gdy zapach mokrego asfaltu i igliwia z przydrożnych lasów uderza w nozdrza, czujesz, że prawdziwy świat powoli do ciebie wraca. Czujesz w sobie instynkt, zew natury, który tłumiły krzyczące billboardy i niekończące się potyczki w biurze. Pęd zostawiasz za sobą. Wyłączasz radio, by nic nie mąciło ciszy i równowagi, której szukałeś. Zabrałeś najpotrzebniejsze rzeczy. Odłączyłeś się od Internetu i pędu cywilizacji. Telefon wepchnąłeś głęboko do kieszeni. Ruszyłeś za instynktem. Idziesz ledwie widocznym leśnym szlakiem, przemierzanym tylko przez samotnych leśników i zwierzęta. Na rzece nie ma mostów. Przez rwący strumień prowadzi tylko jedna, ociosana bela. By przez nią przejść, potrzeba siły i spokoju. Zastanawiasz się, kto ją tam umieścił, kto wyznacza ścieżki w lasach. Kto, jako pierwszy, zakłada łańcuchy na górskich zboczach, by inni mogli przekraczać granice własnych słabości. Co wyznacza rytm tego cichego świata, który żyje według własnych zasad, tuż obok nas. Gdzie kryje się jego zew?