Tu tli się mit ludzi gór

Tu tli się mit ludzi gór

Węgiel drzewny jest nasz. Na razie, bo wypalanie go w tzw. retortach jest zajęciem wymierającym. W bieszczadzkich zakątkach ostało się zaledwie kilkanaście wypałów. To w nich, gdzieś pomiędzy górskimi zboczami, tumany porannej mgły mieszają się z oparami wypalanego buku.

Retorty z zewnątrz przypominają fortece z symetrycznie rozstawionymi kominami. Choć te żelazne monstra mają w sobie coś z literatury science fiction, wtapiają się w otoczenie. W środku, godzinami, bez pośpiechu wypala się drewno na węgiel. Z kominów wyskakują tlące się na czerwono iskry. Przy retortach pracują ludzie gór, żyjący jakby obok cywilizacji. Zazwyczaj to miejscowi, ale zdarzają się też uciekinierzy z zatłoczonego, pędzącego świata. Poszukiwacze bezkompromisowego życia, poszukiwacze natury. Z powodu czarnych od sadzy twarzy, nierzadko też mrocznych życiorysów, mieszkańcy Bieszczad i turyści czasem nazywają ich ?smoluchami?. Niesłusznie. Wypalanie węgla drzewnego jest jedną z ostatnich tradycji Bieszczad. Przetrwała ona zawirowania wojenne i polityczne. W jej zwyczajach kryje się coś mistycznego i surowego.



Nie można zostać certyfikowanym wypalaczem. Nie ma kursów, podręczników i filmów instruktażowych w sieci. Potrzebny jest instynkt i pewność działania. Wypalacze nie używają miar, podajników i sztywnych wytycznych. Obserwują temperaturę, wilgotność i słoje ściętych drzew. Dzięki latom doświadczeń wiedzą i czują, kiedy węgiel jest gotowy. Handlarze zamieniają ich węgiel na tańszy towar z Ukrainy, ustępujący jakością czarnemu złotu z Bieszczad. Mimo przeciwności losu, ciężkiego klimatu i niesprzyjającego rynku, wypalacze trwają w odległych osadach. W węglu drzewnym i zamierającej tradycji wypalania w retortach, ostatkiem sił tli się mit ludzi gór.

Udostępnij tę treść